
Jakie skojarzenia nasuwają się nam, gdy myślimy o księżach? Czy bliżej nam do obrazu księdza-dobrodzieja, autorytetu moralnego i kogoś wyjątkowego, czy przeciwnie, chciwca, pedofila, kogoś, kto się wtrąca w nie swoje sprawy i tylko poucza? Dlaczego w obu przypadkach myślimy o księżach jako o „nich”, a nie jako część „nas” – Kościoła i społeczeństwa?
Wydaje mi się, że w pewnym sensie to pierwsze przekonanie jest czymś, co kojarzy nam się z tradycyjnym podejściem. Pokolenie naszych rodziców czy dziadków podchodziło do księży jak do szczególnie godnych szacunku ludzi, o których nie mówi się nic złego, którzy są mądrzy i potrafią dobrze podpowiedzieć w trudnej sprawie, a jeśli się wypowiadają na jakiś temat, to tak, jakby to było Słowo Boże. Może to dlatego, że księża są często (niepoprawnie) utożsamiani z Kościołem*, a Kościół cieszył się jeszcze niedawno prawie nienaruszalnym autorytetem. W Polsce dochodzi również fakt, że kościoły były dla nas ostoją podczas lat niewoli, których przez ostatnie kilkaset lat nam nie brakowało. Tak naprawdę nie interesuje mnie w tym momencie jak dokładnie to się stało, ale rozwinął się u nas klerykalizm.
Jestem przekonany, że wszyscy chcielibyśmy, żeby księża byli wzorami cnót, dobrze wykształceni, mądrzy, mili i cierpliwi, święci, dobrze gospodarujący parafią, skłonni do dobrych inicjatyw, umiejący wysłuchać i wspomóc dobrą radą, pełni zrozumienia dla ludzkiej słabości, dbający o godnie sprawowaną liturgię, ale nie przeciągający jej, mówiący ciekawe i poruszające kazania itd. itp. Mam wrażenie, jakbyśmy mniej więcej takich rzeczy oczekiwali od księży. Tego rodzaju myślenie jest niewiarygodnie naiwne. Tacy ludzie po prostu nie istnieją. Wydaje mi się, że przez długi czas udawaliśmy (i świeccy, i księża), że właśnie na tym polega rola księdza i nie przyjmowaliśmy do wiadomości sytuacji, kiedy jakiś kapłan nie był w stanie sprostać tym wymaganiom.
W pewnym momencie jednak autorytet Kościoła osłabł i pojawili się ludzie, którzy mówić o grzechach księży. „Wmawiacie nam, że księża są tacy święci, a ten ksiądz zrobił coś takiego, a inny co innego”. Zaczął się wyścig kto wyciągnie na wierzch większe brudy. I każda wiadomość o jakimś grzechu księdza była sensacją, bo gdzieś z tyłu głowy u wielu osób tli się przekonanie, że księża to powinni być nieskazitelni. W ten sposób klerykalizm dał pożywkę antyklerykalizmowi. Oczywiście działa to i w drugą stronę. Kiedy ciągle się słyszy, jacy to księża są źli, ale w praktyce się okazuje, że jednak nie taki diabeł straszny i księża, których bezpośrednio znamy są normalni, to może pojawia się z kolei sprzeciw wobec tych oskarżeń i chęć obrony księży.
Oba te podejścia są równie bezmyślne, są dwiema stronami tej samej monety. Jedno polega na głupim wybielaniu obrazu księdza, zamykaniu oczu na wszystko, co nie pasuje do tego obrazu, a drugie na głupim doszukiwaniu się samych uchybień, robieniu skandalu i sensacji z każdego potknięcia księdza, o jakim uda się dowiedzieć. Oba podejścia są równie naiwne, bo ich błąd jest w obu przypadkach ten sam: traktują księży, jakby byli jakimś innym gatunkiem ludzi. No przecież skąd się biorą księża? Bociany po drodze z ciepłych krajów zatrzymują się w Watykanie i podrzucają ich do kapusty uprawianej przez kamedułów, gdzie w tajemnicy chronionej daleko idącą klauzurą przechodzą specjalne wychowanie aż do osiągnięcia wieku studenckiego, kiedy to są transportowani do seminariów. Inna teoria mówi, że po prostu materializują się w seminariach jako już dorośli ludzie w zestawie z sutanną, koloratką i kropidłem. Jest też słabo udokumentowana hipoteza, że to są po prostu tacy ludzie jak wszyscy inni, którzy wybierają taki a nie inny zawód oraz takie a nie inne studia.
W zasadzie podobnie można by było napisać o innych grupach, np. nauczycielach, policjantach, politykach, żołnierzach. Każdy z nas ma jakieś wyobrażenie o tym, jak wygląda rola nauczyciela, czy policjanta (łącznie z nimi samymi). Czegoś się po nich spodziewamy i oni sami mają lepsze lub gorsze wyobrażenie, czego inni oczekują od nich. W każdym z tych przypadków zdarza się, że nasze wyobrażenia na temat danej roli w jakiś sposób wypierają oczywisty fakt, że to wszystko są tacy sami ludzie jak my. Nie wydaje mi się, żeby samo istnienie takich ról i dostosowywanie się do nich musiało być złe, ale problem pojawia się wtedy, kiedy ze względu na pełnienie jakiejś roli w jakiś sposób odmawiamy człowiekowi prawa do normalnego życia. Nauczyciel powinien być wzorem dla uczniów, więc będziemy oczekiwać od niego m. in. kulturalnego zachowania, opanowania, więc kiedy np. uniesie się gniewem w szkole i zacznie przeklinać, to będzie nas to gorszyć bardziej, niż gdyby zrobiła to przypadkowa osoba. Ktokolwiek by tak nie zrobił, narazi się na negatywny odbiór, ale w przypadku nauczyciela to będzie coś szczególnie niewłaściwego. Podobnie jak policjant, przy którym wszyscy się pilnują, żeby przestrzegać prawa, byłby szczególnie źle odebrany, gdyby popełniał te same wykroczenia, za które rozdaje mandaty. Problem polega na tym, że nie da się zawsze być kulturalnym i opanowanym, czy zawsze przestrzegać przepisów ruchu drogowego. Wiemy to z własnego doświadczenia. Kiedy jednak nauczyciel wyjdzie ze szkoły, a policjant zdejmie mundur, ich rola się kończy (o ile np. nie mieszkają w małej wiosce, gdzie ich codzienne życie mija w otoczeniu tych samych ludzi, z którymi znają się w pracy) i stają się zwykłymi ludźmi.
A jak to wygląda w przypadku księży? Wydaje mi się, że po pierwsze mamy tu jakąś kumulację oczekiwań, o czym pisałem wyżej. Tak jakbyśmy wymagali od nich, żeby byli pozbawieni ludzkich słabości. Poza tym, w przeciwieństwie do innych wymienionych grup, to nie jest tak, że po odprawieniu mszy ksiądz wychodzi z kościoła i staje się „zwykłym człowiekiem”. Jego życie nie jest zwykłe o tyle, że nie może założyć rodziny, mieszka na plebanii, więc nie ma normalnych relacji sąsiedzkich, pracuje w nietypowych godzinach przez cały tydzień i chyba przede wszystkim zazwyczaj mieszka w zasadzie w miejscu pracy, więc ludzie prawie zawsze będą go poznawać najpierw jako księdza (w czym pomaga również np. koloratka), a nie jako przede wszystkim człowieka. Myślę, że to bardzo utrudnia nawiązywanie normalnych relacji z księżmi, a jeśli taki relacji nie ma, to księża stają się w naszych głowach jacyś inni, obcy i ciężej jest nam myśleć o nich, jak o każdym innym człowieku. Ksiądz może się tak kojarzyć ze sprawami kościelnymi, że możemy zapomnieć, że może mieć również zupełnie zwykłe zainteresowania. Może uprawia jakiś sport, może gra w gry planszowe, może interesuje się wojskowością, może gotowaniem? Czy jest czymś dziwnym zaprosić swojego proboszcza na mecz i piwo? A jeśli jest to coś dziwnego, to dlaczego?
Przez to, że ksiądz prawie cały czas jest dla nas najpierw księdzem, a potem człowiekiem, będziemy odnosić całe jego życie do tej roli. Nie ma znaczenia, czy dane wydarzenie ma z nią coś wspólnego, czy nie. Jeśli ktoś np. ćwiczy na siłowni, to jakie ma znaczenie, czy jest księdzem, czy nie? Z drugiej strony, czy jeśli ksiądz nie jest dobry w zapamiętywaniu ludzi, organizowaniu różnych grup i przewodzeniu im, czy w różnych sprawach administracyjnych, to czy to znaczy, że jest kiepskim księdzem? A co jeśli ksiądz zgrzeszy? Przecież wszyscy grzeszą, więc i księża to robią. Wiadomo, chcielibyśmy, żeby tego nie robili. Każdy nasz grzech jest czymś nie na miejscu, ale jednak wszyscy grzeszą. Są takie rzeczy, które łatwiej wybaczamy i są takie, które wybaczyć ciężko, ale dlaczego kiedy grzeszy akurat ksiądz, to potencjalnie mamy aferę na cały kraj?
Nie łudźmy się, księża są jednymi z nas. To jest po prostu przekrój społeczeństwa. Sondażownie badają opinię Polaków na jakiś temat często na podstawie próbki rzędu tysiąca ludzi. Księży w Polsce jest ponad 20 000 (stan na rok 2021), więc jeszcze lepiej powinni odwzorowywać całą różnorodność naszego społeczeństwa. Jeśli co dziesiąty Polak byłby gburem, to mniej więcej tego samego powinniśmy spodziewać się po księżach. Część z nich będzie bardziej inteligentna, a część mniej. Część z lepszych domów, a część z gorszych. Ktoś może powiedzieć, że na księdza idą tacy mężczyźni, którzy traktują poważnie swoją wiarę, a to może zmieniać te statystyki i możemy od nich oczekiwać więcej. Być może rzeczywiście księża rzadziej będą przestępcami, a z kolei częściej będą podejmować się jakichś dobrych dzieł, np. charytatywnych, ale jeśli nawet w innej proporcji, to nadal będą te same rzeczy, które robią wszyscy inni. Jaki z tego morał? Wytykając księżom ich wady, krytykujemy sami siebie. Naprawdę trudno jest mi znaleźć przykład czegoś, co co słusznie nie podoba nam się u księży, a co nie dotyka w podobnej mierze wszystkich wiernych. Czasem to będą dokładnie te same rzeczy, jak na przykład nadmierne zamiłowanie do pieniądza. Czasem to będzie coś analogicznego, np. jak ksiądz, który słabo zna teologię, bo nie był dobrym studentem, tak jest wiele osób, które po własnych studiach się jedynie jakoś prześlizgnęły. Innym razem będą to problemy, które jedynie inaczej się objawiają u księży i wiernych, np. niezważanie na świętość sakramentów (na przykład niewierzący ludzie przynoszący dziecko do chrztu, bo taka tradycja, oraz ksiądz, który tego chrztu udzieli nie stawiając żadnych wymagań i wiedząc, że choćby zobowiązanie do wychowania dziecka w wierze, to dla jego rodziców fikcja). Kierując oskarżenia pod adresem księży oskarżamy również sami siebie i musimy pamiętać, że i nam odmierzą tą miarą, którą sami mierzymy.
Jeśli zrozumiemy, że księża nie są kimś specjalnym, ale takimi ludźmi jak wszyscy, to jeszcze powinniśmy docenić samo ich kapłaństwo. Możemy łatwo znaleźć wypowiedzi Kościoła (poczynając już od Ewangelii, np. Mt 19, 12 i listów św. Pawła, np. 1 Kor 7), że trwanie w dziewictwie ze względu na Królestwo Boże jest czymś doskonalszym od zwykłego życia. Wiemy już, że to nie znaczy, że celibat czyni z księży kogoś lepszego niż inni ludzie. Ja taką doskonałość rozumiem mniej więcej tak, jakby ktoś dostał do pracy koparkę zamiast łopaty. Koparka jest o tyle doskonalsza, że daje większe możliwości. Koparka umożliwia zrobienie więcej dobra niż łopata, ale jeśli będziemy kopać w złym miejscu, to również koparka wyrządzi więcej szkód.
Samo kapłaństwo jest czymś niezwykle cennym. Sam Chrystus używa rąk księdza, żeby dać nam siebie, błogosławić nam. To przez księży odpuszcza nam grzechy. Nie jest czymś nie na miejscu chęć okazania szacunku wobec tak wielkiej tajemnicy. Nie ma nic zdrożnego w tym, że ktoś okaże ten szacunek np. całując księdza w ręce. Jednak przy tym i ten człowiek, i ksiądz powinni pamiętać, że ta cześć powinna kierować się ku Bogu, a nie człowiekowi. Całujemy relikwiarz, żeby oddać cześć świętemu, którego relikwie są w środku, a nie (ozdobnemu często) naczyniu. I podobnie księży można porównać do naczynia glinianego zawierającego skarb (por. 2 Kor 4, 7). Pomimo skarbu w środku, to naczynie jest takie samo jak wszystkie inne. Pomimo zwyczajności naczynia, Bóg umieścił w środku skarb. My pewnie dla czegoś cennego wybralibyśmy specjalnie przygotowane naczynie, piękne, cenne, ale Bóg wybiera po swojemu. Bierze taki, jakie jest. To dopiero takie naczynie, ten człowiek powinien się stać tak pięknym, żeby zmniejszyć dysonans między naczyniem a zawartością (ale to dotyczy każdego z nas, chociaż my możemy mieć powierzone inne skarby), ale nie zawsze się to uda.
Kiedy ktoś zapomni, że pomimo skarbu w środku naczynie nie jest lepsze niż inne, skarb i naczynie zmieszają mu się w głowie i będzie uważał naczynie za część skarbu, jakby było ze złota a nie z gliny. To jest moim zdaniem problem klerykałów, zarówno świeckich, jak i samych księży (w takim wypadku mogą uważać się za lepszych niż inni ludzie). Z drugie strony, jeśli ktoś zapomni, że Bóg wkłada skarb do glinianych naczyń pomimo ich zwyczajności, to będzie tą zwyczajność traktował jak jakąś winę. Będzie widział zwykłą skorupę, której niedoskonałości i wady będą mu się rzucały w oczy tym bardziej, że w środku ma się znajdować skarb. Tak jakby myślał, „niby miałeś być od nas lepszy, a nie jesteś”. I tutaj widziałbym antyklerykałów. Może być też tak, że ze względu na zwyczajność naczynia będzie umniejszał wartość samego skarbu**. A cała sztuka polega na tym, żeby jednocześnie trzeźwo oceniać naczynie, jako takie samo jak wszystkie, a skarb, jako coś istotnie cennego i mającego służyć nam wszystkim, ale coś różnego od naczynia, w którym się znajduje.
* Skojarzenie, że Kościół to księża, zamiast „Kościół to my wszyscy” moim zdaniem wyrządza wiele szkód. Co więcej, każdy wierny jest kapłanem (choć w innym sensie niż księża), do czego odnosi się znana pieśń „Ludu kapłański, ludu królewski”. Kontekst tych słów można znaleźć w 1 P 2, 5.9, Ap 1, 6, Wj 19, 6.
** To również może dotyczyć samych księży. Może być tak, że ksiądz zapatrzony w swoją zwyczajność zapomni o wartości samego kapłaństwa i będzie się bronił przed nawet zdrowymi przejawami szacunku ze strony wiernych, bo będzie go zawsze odnosił do swojej własnej osoby, a nie do tego skarbu, który przechowuje. To jest inny przejaw tej samej pychy, co w przypadku uważania się za lepszego od innych z powodu kapłaństwa.