Nie lubimy być oceniani przez ludzi. Zazwyczaj boimy się, że się ośmieszymy lub ktoś nas źle oceni, choć i nieadekwatne pochwały bywają trudne do zaakceptowania. Można podać różne argumenty na rzecz tezy, że nie powinniśmy osądzać innych ludzi, ale jest jeden, który można określić jako kuriozalny. Brzmi on mniej więcej tak: „Nie oceniaj mnie, bo mogę robić, co mi się podoba”. Wystarczy moment zastanowienia, żeby zauważyć, że jest dokładnie na odwrót. Właśnie dlatego, że sam we własnej wolności mogę zrobić to lub tamto, jest podstawą do tego, żeby ocenić mój wybór.
Jeżeli ktoś się do mnie uśmiechnie i powie „dzień dobry”, mogę pomyśleć, że to bardzo miło z jego strony. Jeśli jednak będzie to stewardessa podczas wsiadania do samolotu, to znaczy, że po prostu wypełnia obowiązki służbowe. Jeśli ktoś da pieniądze bandycie na zakup broni, to znaczy, że wspiera przestępców. Jeśli jednak ta sama osoba zrobiła to z nożem na gardle, to nie możemy wyciągnąć takiego wniosku. Jeśli dziecko ustąpi w autobusie miejsca starszej pani, to można je za to pochwalić. Jeśli jednak zrobi to dlatego, że obok siedzi mama, która mu to kazała zrobić, to za co mielibyśmy je pochwalić? Chyba tylko za posłuszeństwo (lub na zachętę w celach wychowawczych).
Tego argumentu nie da się obronić. Dlaczego więc ktokolwiek go używa? Być może ktoś używa go mając na myśli jedynie prawo państwowe i sądy. „Robię to, co mi wolno, więc nie podpadam pod sąd”. Oczywiście prawo stanowione nie pokrywa się z prawem moralnym, więc używanie takiego argumentu poza kontekstem prawniczym byłoby błędne. To, że robię coś legalnego nie znaczy, że to nie jest złe (również coś nielegalnego może czasem być dobre). Ktoś inny, używając tego feralnego argumentu, mógłby chcieć po prostu powiedzieć, „nie lubię być oceniany”. Jest to zrozumiałe, ale dobór argumentów wypada zmienić. Jeszcze inni mogą tak mówić, kiedy wiedzą, że robią coś kontrowersyjnego i ludzie zwrócą na to uwagę. Wtedy wiele zależy od tego, co zamierzają zrobić. Jeśli robią coś, co nie jest złe, a jedynie za takie uchodzi, to również są winni co najwyżej złego wyboru argumentacji. Jeśli jednak robią coś złego i chcą uciszyć słuszne oceny innych, to zasługują na większą krytykę.
Wolność jest podstawą tego, żeby można było kogoś ocenić. Jednak mam wrażenie, że wolność jest obecnie mocno niedoceniana i źle rozumiana. Źle rozumiana dlatego, że kojarzy się z wolnością od konsekwencji własnych działań (w tym właśnie oceny). Otóż coś takiego nie istnieje. Znam cztery rodzaje wolności i żaden z nich nie przychodzi tu z pomocą, a jeden jest wręcz zaprzeczeniem takiego jej rozumienia. Mamy dwa rodzaje wolności politycznej. Po pierwsze wolność „od”. Chodzi to o brak jakiegoś zewnętrznego przymusu, np. nie muszę chodzić na pochody pierwszomajowe. Po drugie wolność „do”. Korzystając z tego rodzaju wolności mogę np. założyć bloga i pisać tam co mi się podoba. Oba te rodzaje wolności muszą być w jakimś stopniu ograniczone, żebyśmy mogli jakoś ze sobą żyć. Z jednej strony musimy płacić podatki, a z drugiej nie wolno nikomu np. prowadzić na własną rękę programu nuklearnego.
Dalej mamy wolność rozumianą po chrześcijańsku, jako możliwość wyboru dobra lub wolność od grzechu. Możliwość wyboru dobra może brzmieć paradoksalnie (dlaczego nie możliwość wyboru między dobrem a złem?), ale można to w uproszczeniu skojarzyć z możliwością abstynencji dla alkoholika.
Na koniec mamy wolność wpływania na własne życie i otoczenie. Mógłbym ją przewrotnie nazwać wolnością do konsekwencji własnych działań. Jest ona trudna, bo nie wszystkie konsekwencje są dobre, ale też jej brak jest bardzo frustrujący. Normalnie tej wolności pozbawione są dzieci, które stopniowo się jej uczą. Respektujemy to nawet w prawie, które odpowiedzialnością za czyny dzieci obarcza rodziców. Jeśli dziecko podczas zabawy zrobi jakieś szkody, płacą za nie rodzice. Jeśli jest grzeczne, to chwalimy rodziców, za dobre wychowanie dziecka. Jednak przychodzi wiek, kiedy dzieci same chcą kształtować swoje życie, co często prowadzi do kłótni z rodzicami. Dziecko może chcieć poustawiać rzeczy po swojemu, wybierać zajęcia pozalekcyjne, szkołę. Może też chcieć ograniczać wpływ rodziców na swoje życie towarzyskie albo samo rozwiązywać swoje problemy.
W tych wszystkich sytuacjach dorastające dziecko coraz bardziej chce wziąć życie w swoje ręce i często denerwuje się, gdy rodzice nie chcą na to przystać. Problemem może być to, że w wielu sytuacjach rodzice mogą pokierować lepiej jakimiś sytuacjami. Dziecko łatwo może popełnić błędy, podejmować złe decyzje. Czasem, choć nie zawsze, trzeba pozwolić dziecku uczyć się na błędach. Zadaniem rodziców jest rozpoznać kiedy, choć im starsze dziecko, tym bardziej powinno widzieć, że jego działania mają konsekwencje. W przeciwnym razie albo wyrośnie na nieporadnego życiowo człowieka, albo będzie sfrustrowane i może próbować odciąć się od nadopiekuńczych rodziców.
Jednak sytuacje, kiedy ktoś, nawet dla naszego dobra, próbuje ochronić nas przed konsekwencjami naszych własnych działań lub samymi ryzykownymi działaniami, zdarzają się nie tylko między rodzicami i dziećmi. Czasem ciężko jest się pogodzić z tym, że ktoś znajomy robi coś głupiego i próbujemy go od tego odwieść. Warto jednak ograniczyć się wtedy do argumentów, ewentualnie podkreślać, że sami też możemy cierpieć widząc, jak ktoś bliski sam sobie szkodzi. Sam miałem kiedyś sytuację, kiedy ktoś uniemożliwił mi zrobienie czegoś ryzykownego, tłumacząc, że to mogłoby być dla mnie trudne doświadczenie. Pamiętam, że mocno zezłościło mnie to, że ja sam uznałem, że jestem gotów zaryzykować, to ktoś inny stwierdził, że jednak to dla mnie za duże ryzyko. I choć być może to rzeczywiście było niepotrzebne ryzyko i mogłem nie mieć racji, to najbardziej dotknęła mnie to, że ktoś nie chciał mi pozwolić decydować o tym, na co mogę się narazić, a na co nie. Chcę przez to powiedzieć, że nawet jeśli ktoś chroni nas przed złymi konsekwencjami naszych działań, może odbierać nam wolność, co będzie wywoływać u nas frustrację. Trudno znosimy sytuacje, kiedy nie możemy mieć wpływu na własne życie.
Z jednej strony chcemy być wolni, ale z drugiej nie doceniamy jej. Traktujemy ją jak ciężar, a nie jak cenny dar. Boimy się odpowiedzialności, jaką wolność pociąga. I rzeczywiści, odpowiedzialność jest czymś dużym, co może być czasem nie do uniesienia, a na dodatek kojarzy nam się źle. Sam dopiero co pisałem, że nawet gdy musimy się zmierzyć z przykrymi konsekwencjami naszych działań, to możemy nie chcieć oddać wolności. Mówimy też, że zło pojawiło się w świecie właśnie przez wolną wolę stworzeń. Moglibyśmy zapytać po co nam coś, co przynosi tylko trudne lub wręcz złe konsekwencje.
Żeby zrozumieć, dlaczego wolność jest dla nas pożyteczna i że wolna wola nie jest wymyślona przez chrześcijan po to, żeby wytłumaczyć istnienie zła na świecie warto zmienić trochę perspektywę. Jak już zaznaczyłem w przykładach na początku tego tekstu, dzięki wolności nie tylko możemy zawinić, ale przede wszystkim zasługiwać. Do tego służy wolność*. Owszem, możemy wybrać źle, ale to jest tylko skutek uboczny. Tak jak nóż może być użyty do zranienia kogoś zamiast normalnie w kuchni, tak wolność też może być użyta niezgodnie z przeznaczeniem. I z jakiegoś powodu skupiamy się właśnie na niewłaściwym jej użyciu, zamiast na tym, do czego ona służy. Tak samo odpowiedzialność kojarzy nam się z przykrym obowiązkiem lub nawet z odpowiedzialnością karną. Może to dlatego, że nasze sądy mogą kogoś skazać lub uniewinnić, ale nie idzie się do sądu, żeby dostać nagrodę.
A jednak to właśnie dzięki wolności i odpowiedzialności możemy zasłużyć na pochwałę i nagrodę zarówno na co dzień, jak i u Boga. Kiedy przyjrzymy się co Biblia, szczególnie w Starym Testamencie, mówi o Bogu sędzim, to w większości przypadków sąd Boży jest czymś wyczekiwanym. Św. Paweł pisze:
Przeto nie sądźcie przedwcześnie, dopóki nie przyjdzie Pan, który rozjaśni to, co w ciemnościach ukryte, i ujawni zamiary serc. Wtedy każdy otrzyma od Boga pochwałę.
1 Kor 4, 5
Na koniec chciałbym poruszyć jeszcze jeden bardzo ważny wątek. Skoro Bóg ma nas pochwalić, to wypada, żeby było za co. Wyobraźmy sobie, że trzeba przygotować śniadanie. Mogą się tym zająć sami rodzice albo zaprosić do pomocy dziecko. Może być tak, że oni sami zrobią wszystko szybciej i sprawniej, ale wtedy dziecko po pierwsze nie będzie miało żadnego wkładu w przygotowanie posiłku, więc również nie zasłuży na pochwałę, a po drugie nie nabierze w tym wprawy. Podobnie Bóg, nie robi wszystkiego sam, ale pozwala nam współdziałać ze sobą, żebyśmy później mogli dostać zasłużoną pochwałę**. W tym wszystkim jest jednak haczyk. Jeśli coś jest zostawione nam, to może się zdarzyć, że zawiedziemy i jakieś dobro nie zaistnieje w świecie. Jeśli ktoś będzie głodny, a my go nie nakarmimy, to pozostanie nienakarmiony. Czy Bóg nie mógłby sam zaradzić temu, że ludzie miewają za mało jedzenia? Mógłby. Ale On chce to robić naszymi rękami. Dzięki temu będzie mógł powiedzieć „Pójdźcie, błogosławieni Ojca mojego, weźcie w posiadanie królestwo, przygotowane wam od założenia świata! Bo byłem głodny, a daliście Mi jeść;”. (Mt 25, 34-35).
To właśnie jest ogrom wolności, jaką mamy od Boga. Jeśli zaniechamy dobra, ono nie zaistnieje. Jednak możemy współpracować z Nim w czynieniu dobra. Bóg chce żeby część jego dzieł powstawała za naszym pośrednictwem tak, aby ludzie „widzieli wasze dobre uczynki i chwalili Ojca waszego, który jest w niebie” (Mt 5, 16), który z kolei na koniec nas pochwali i pozwoli nam uczestniczyć w Jego własnej chwale.
*W tym miejscu bazuję na tekście o krzykliwości zła.
** O tym współdziałaniu pisałem tutaj.
[…] W czym oni nam mają pomóc? Albo dlaczego nie mamy się modlić bezpośrednio do Boga? W poprzednim tekście wspominałem, że Bóg jak dobry rodzic zamiast robić wszystko sam, daje nam się wykazać, […]