W Kościele Katolickim czcimy tych, którzy doszli już do celu swojego życia. Niektóre elementy naszego kultu świętych są krytykowane przez inne odłamy chrześcijan. Zastanówmy się więc jak możemy uzasadniać nasze podejście, ale również w jakich przypadkach taka krytyka może być uzasadniona.

Święci niewątpliwie stanowią dla nas przykład wiary. Od najdawniejszych czasów „krew męczenników jest nasieniem chrześcijan”, jak powiedział Tertulian. Jednak dla nas, katolików, święci są czymś więcej niż tylko dobrym przykładem, zasłużonymi jednostkami z przeszłości dzięki którym Kościół mógł się rozwijać do obecnego stanu. Oni nie tyle byli co są i to są razem z nami i z duszami czyśćcowymi jednym Kościołem.

Na początku warto zastanowić się, co o świętych w niebie możemy wnioskować na podstawie ich życia. Śmierć jest zasadniczą zmianą, ale to nie znaczy, że nie ma żadnej ciągłości w naszym istnieniu przed nią i po niej. Są dwie oczywiste rzeczy, które się zmieniają w momencie śmierci. Po pierwsze tracimy ciało (choć tylko tymczasowo, do zmartwychwstania) i całą naszą materialność. Nie musimy już jeść, spać, ani zajmować się innymi potrzebami ciała. Nie męczymy się, nie jesteśmy ograniczeni do jednego miejsca itp. Drugą zmianą jest to, że nie musimy już martwić się o nasze zbawienie. Doszliśmy do celu, zasłona opadła. Z drugiej strony to, czego po śmierci doświadczymy w pełni, w jakiejś części jest nam dostępne już na ziemi.

Po części bowiem tylko poznajemy,
po części prorokujemy.
Gdy zaś przyjdzie to, co jest doskonałe,
zniknie to, co jest tylko częściowe.
Gdy byłem dzieckiem,
mówiłem jak dziecko,
czułem jak dziecko,
myślałem jak dziecko.
Kiedy zaś stałem się mężem,
wyzbyłem się tego, co dziecięce.
Teraz widzimy jakby w zwierciadle, niejasno;
wtedy zaś [zobaczymy] twarzą w twarz:
Teraz poznaję po części,
wtedy zaś poznam tak, jak i zostałem poznany.

1 Kor 13, 9-12

Niebo, choć w niepełny sposób, zaczyna się już tu na ziemi. Nie jest to jakaś wyjątkowa rzecz. Wiele takich momentów przejścia w ciągu życia rozgrywa się podobnie. Narodziny z jednej strony są wielką zmianą, a z drugiej dziecko tuż przed nimi i zaraz po nich wygląda w zasadzie tak samo. Dojrzewało dziewięć miesięcy i w pewnym momencie nastąpiło przejście do nowego życia. Podobnie jest ze ślubem. Daje on małżonkom nowe przywileje i obowiązki, ale ich wzajemna miłość nie zaczyna się w trakcie ceremonii, ale dojrzewa przez dłuższy czas. Tego rodzaju zmiany w życiu mają to do siebie, że człowiek najpierw do nich dojrzewa, a kiedy jest gotowy, sam moment zmiany jest w pewnym momencie formalnością. Nie tyle wtedy się wszystko decyduje, co następuje ostateczne potwierdzenie, czasem uroczyste. A potem zaczynamy żyć tym, do czego wcześniej się przygotowywaliśmy. Możemy więc patrząc na te elementy życia, które są przebłyskiem wieczności wyrabiać sobie pojęcie o tym, jak ona wygląda.

Po tym wstępie możemy przejść dalej. Po pierwsze, dlaczego modlimy się do świętych? W czym oni nam mają pomóc? Albo dlaczego nie mamy się modlić bezpośrednio do Boga? W poprzednim tekście wspominałem, że Bóg jak dobry rodzic zamiast robić wszystko sam, daje nam się wykazać, dzięki czemu sami wzrastamy i zasługujemy na pochwałę. Co więcej, kiedy On włącza nas w swoje działanie, pozwala nam odcisnąć nasz własny ślad w tym, co razem z Nim robimy. Jako przykład weźmy Pismo Święte. Jest ono Słowem Bożym, ale spisanym przez ludzi, przez co tekst Biblii nie tylko powstał w konkretnym języku i kulturze, ale może zawierać np. ulubione zwroty konkretnych osób, które go pisały. Być może ktoś, kto dobrze znał ludzkiego autora jakiegoś fragmentu Biblii byłby w stanie rozpoznać, że ten tekst wyszedł z jego ręki. Podobnie Bóg pozwala nam zostawiać nasze ślady w dziełach, które są Jego własnymi. Myślę, że takie podejście nie powinno być nam obce, bo i my lubimy rzeczy, które w jakiś sposób powstały dzięki ludziom, których kochamy oraz lubimy z takimi ludźmi współpracować.

To takie uczestnictwo w Bożych dziełach dotyczy nas, ale dlaczego nie miałoby dotyczyć tych, którzy są już u Boga? Oni co prawda już dostąpili zbawienia, ale nadal mogą zostawiać w świecie swój ślad i nadal możemy ich chwalić za ich czyny. Dlaczego będąc w niebie mieliby przestać dobrze czynić? Tak, osiągnęli już zbawienie, oglądają Boga twarzą w twarz, ale to nie znaczy, że my nie mamy już z nich żadnego pożytku. Gdyby tak było, to podobnie sprawy miałyby się ze świętymi już za ich życia. Wielcy święci, mistycy, którzy już za życia byli niezwykle blisko Boga, tacy jak np. św. Teresa Wielka albo nasza św. Siostra Faustyna spędzali życie trwając na modlitwie. Można by było powiedzieć, że rzeczywiście tacy ludzie nie robili nic konstruktywnego, ale jest wprost przeciwnie. To na takich ludziach stoi Kościół. Święta Teresa od Dzieciątka Jezus przed śmiercią powiedziała „Chcę, przebywając w niebie, czynić dobro na ziemi. Po śmierci spuszczę na nią deszcz róż”. Również kiedy sięgniemy do samej Ewangelii, Jezus w przypowieści o minach mówi:

Gdy po otrzymaniu godności królewskiej wrócił, kazał przywołać do siebie te sługi, którym dał pieniądze, aby się dowiedzieć, co każdy zyskał. Stawił się więc pierwszy i rzekł: „Panie, twoja mina przysporzyła dziesięć min”. Odpowiedział mu: „Dobrze, sługo dobry; ponieważ w drobnej rzeczy okazałeś się wierny, sprawuj władzę nad dziesięciu miastami!”
Łk 19, 15-17

Jako nagrodę za dobrą służbę, sługa otrzymuje nie emeryturę, ale nowe zadanie: sprawowanie władzy nad dziesięcioma miastami. Niebo nie jest emeryturą.

Kolejną sprawą jest cześć okazywana świętym. Można by było powiedzieć, że skoro choćby sportowcy, którzy wygrają zawody są u nas sławni, to nic dziwnego, że tym bardziej święci. Ale to jeszcze za mało. Chwalimy ich nie tylko za to, co robili za życia, ale przecież i za to, co robią nadal po śmierci. Brzmi to trochę dziwnie, bo jako że są w niebie, to już osiągnęli chwałę. Sam Bóg ich pochwalił (por. 1 Kor 4, 5), uczestniczą w Jego chwale, więc co ma im dać ziemska sława? Rzeczywiście, osiągnęli już cel i będą tak samo szczęśliwi, niezależnie od tego, czy my tutaj na Ziemi będziemy ich czcili, czy nie. Ale, jak pisałem w innym tekście, to, co jest na ziemi, powinno w jakiś sposób odzwierciedlać to, co jest w niebie. Skoro sam Bóg pochwalił świętych, to i całe stworzenie powinno zrobić to samo.

W podobnym kluczu możemy wyjaśnić dlaczego modlimy się do świętych i skąd się bierze cały system patronów. Modlimy się do nich właśnie dlatego, że Bóg włącza ich w swoje działanie i obdarza nas łaskami za ich przyczyną, przez co i nasza wdzięczność kieruje się nie tylko do Niego, ale też do świętych. Patrząc z tej perspektywy moglibyśmy powiedzieć, że są patronami od konkretnych rzeczy, żebyśmy nie pomijali jednych kosztem innych, tych bardziej popularnych. Potrzebny jest pewien porządek. W przypowieści o minach Pan nie zebrał wszystkich wiernych sług i nie kazał im jakoś razem rządzić wszystkimi miastami, ale jednemu dał dziesięć, innemu pięć. Każdy dostał swój przydział.

Popatrzmy na to też z naszego punktu widzenia. Nie jest niczym dziwnym, że jedni drugich prosimy o modlitwę. Nie jest też dziwne to, że o modlitwę poprosimy chętniej kogoś, kto żyje wiarą, niż raczej obojętnego. Dlaczego miałoby być więc dziwne, że prosimy o wstawiennictwo świętych? Dalej, będziemy chętniej prosić o modlitwę ludzi, którzy są nam bardziej bliscy, a w odniesieniu do świętych, możemy mieć naszych patronów. Również naturalne wydaje mi się, że jeśli ktoś ma jakąś potrzebę, to najlepiej złapie kontakt z kimś, kto przechodził coś podobnego. Stąd np. św. Łucja jest patronką skruszonych prostytutek, ponieważ sama była zmuszana do prostytucji.

W tym aspekcie zwróćmy uwagę na jeszcze jedną rzecz. Obecnie rzadko tak myślimy, ale czy nie jest jakoś głupio zwracać się do Boga Wszechmogącego, Pana wszystkiego co istnieje, Nieskończonego Majestatu, z prośbą o pomoc w znalezieniu kluczy? Nie próbuję tu rozstrzygać, czy takie myślenie jest dobre czy złe, ale nie powinno nas dziwić, że w tak błahej sytuacji czasem po prostu łatwiej zwrócić się do św. Antoniego.

Spójrzmy jeszcze na kult świętych od strony instytucji Kościoła. Na początek warto zauważyć, że pierwsze wspólnoty chrześcijan, o których czytamy w Nowym Testamencie nie modliły się do świętych. Oczywiście nie może nas to dziwić właśnie z tego względu, że były to pierwsze wspólnoty. Żeby w ogóle można było czcić kogoś jako świętego, taki ktoś musi najpierw umrzeć, a potem zazwyczaj musi upłynąć trochę czasu. W tym wypadku nie można było też liczyć na kult świętych odziedziczony z judaizmu, bo tam zmarli, dobrzy i źli, trafiali do Otchłani. Dopiero Chrystus wyprowadził dusze wiernych Izraelitów z Szeolu do nieba*. To, że człowiek może być w niebie było nowością.

Wiemy natomiast, że już w pierwszych wiekach pojawił się kult świętych. Na początku czczono przede wszystkim Maryję**, czy Jana Chrzciciela. Potem przede wszystkim męczenników, a w końcu również tych, którzy zmarli śmiercią naturalną. Skąd jednak Kościół wie, kto został zbawiony? Przecież to nie on o tym decyduje. Potrzebne są więc jakieś kryteria, które jedynie święta osoba może spełnić. Współcześnie proces beatyfikacyjny i kanonizacyjny jest bardzo szczegółowy, ale chciałbym wspomnieć o trzech kryteriach, które wskazują na świętość człowieka. Po pierwsze, heroiczność cnót za życia. Wydaje się dość oczywiste to, że kandydat na świętego musiał być wyjątkowo dobrym człowiekiem. Po drugie, odwołanie do zmysłu wiary ludu bożego. Wierzymy, że Duch Święty kieruje Kościołem, co objawia się między innymi w różnych formach pobożności wiernych. Jeśli więc Bóg chce nam przekazać, że ktoś jest święty, to mocną przesłanką jest to, że taka osoba umiera w opinii świętości, a po jej śmierci ludzie otaczają taką osobę kultem, który nie zanika po czasie (por. Dz 5, 35-39). Po trzecie, potrzebne są cuda dokonane za wstawiennictwem kandydata na ołtarze. Bóg sprawiając cud za wstawiennictwem świętego uwiarygadnia go.

Na koniec zastanówmy się na czym mogą polegać nadużycia w kulcie świętych. Myślę, że podstawowym błędem będzie jakiekolwiek przeciwstawienie świętych i Boga. Ich chwała jest uczestnictwem w Bożej chwale, ich działanie jest współdziałaniem z Bogiem, ich pośrednictwo, jest jedynie jakimś uczestnictwem w jedynym pośrednictwie Chrystusa. Jeżeli więc zaczęlibyśmy wysuwać ich na pierwsze miejsce, to kompletnie minęlibyśmy się z celem. Nie możemy się zatrzymywać na świętych, bo oni mają nas prowadzić do Boga. Nie powinniśmy też myśleć, że modląc się do świętych możemy więcej zdziałać. Tak jakby Bóg nie chciał nam czegoś dać, ale taki święty może nam pomóc przekonać Boga do jakiejś łaski. W ogóle modlitwa prośby nie jest przekonywaniem Boga do czegoś, czego by nam sam nie chciał dać. Dobrze podsumowują to słowa Maryi podczas objawień w Gietrzwałdzie. Na pytanie która modlitwa będzie wcześniej wysłuchana, do Boga, czy do Maryi, odpowiedziała „tak nie należy pytać, ale modlić się”. Święci nie są celem naszego kultu, a jedynie pomocą w drodze do Boga i wielkim skarbem Kościoła. Jeśli mają swoje miejsce w naszej pobożności, jest do dla nas bardzo pożyteczne, o ile tylko centralne miejsce zajmuje sam Bóg.

*Chociaż wstawiennictwo wybitnych ludzi było znane, patrz 2 Mch 15, 11-16.

**Wg Wikipedii najstarszy papirus z tekstem modlitwy „Pod Twoją obronę” datowany jest na 250 r.

Zainteresowanym tematem czczenia relikwii, o którym tu nie pisałem, mogę polecić ten materiał.

Subscribe
Powiadom o
guest

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

1 Komentarz
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
Zibi
Zibi
1 rok temu

Dosyć dojrzałe i głębokie przemyślenia jak na wiek autora 🙂