
Jest pewien rodzaj grzechów, które wydają się być trochę na uboczu, poza naszą uwagą, choć Pismo Święte kładzie na nie ogromny nacisk. Mam na myśli grzechy języka. Kiedy otworzymy dowolną księgę mądrościową (może poza Pnp), to zaraz napotkamy opisy tych grzechów i napomnienia do ich unikania. Psalm 109, w którym znajduje się chyba najdłuższe złorzeczenie ze wszystkich psalmów, jest właśnie skargą do Boga na oszczercę. Podobnie skarży się prorok Jeremiasz. Również Nowy Testament ostrzega przed tym rodzajem grzechów, na czele z Jk 3. Z kolei Pan Jezus mówi:
Plemię żmijowe! Jakże wy możecie mówić dobrze, skoro źli jesteście? Przecież z obfitości serca usta mówią. Dobry człowiek z dobrego skarbca wydobywa dobre rzeczy, zły człowiek ze złego skarbca wydobywa złe rzeczy. A powiadam wam: Z każdego bezużytecznego słowa, które wypowiedzą ludzie, zdadzą sprawę w dzień sądu. Bo na podstawie słów twoich będziesz uniewinniony i na podstawie słów twoich będziesz potępiony».
Mt 12, 34-37
Mam wrażenie, że grzechy języka stanowią w Biblii jeden z najczęściej wspominanych grzechów, z kolei dzisiaj poświęca im się niewiele uwagi. Nie jest tak, że w ogóle zniknęły nam z radaru, ale jeśli porównamy to, jaki nacisk kładzie na nie Słowo Boże, a jaki kładziemy my, to widać ogromną różnicę. Dlaczego tak się dzieje? Nie jestem w stanie na to w pełni odpowiedzieć, ale przychodzi mi do głowy kilka możliwych powodów.
Po pierwsze, brakuje nam wewnętrznego przekonania, że słowa są istotne (na podobnej zasadzie jak tutaj). Myślimy mniej więcej tak: „Co z tego, że powiedziałem o nim coś złego znajomym, przecież krzywdy mu nie zrobiłem. Nie pobiłem go, nic mu nie zabrałem, nie ośmieszyłem publicznie itp.”. I nie chodzi mi o to, że ktoś tak świadomie pomyśli, bo wtedy często może zauważyć, że z jego logiką jest coś nie tak, ale traktujemy słowa jako coś nieznaczącego, w porównaniu do czynów. Tak często słychać, że słowa mogą ranić, ale myślę, że przyjmujemy to bardziej zewnętrznie (o ile w ogóle), a poza tym w tym powiedzeniu chodzi raczej o słowa, które wypowiadamy bezpośrednio do kogoś, a nie o kimś. Św. Tomasz z Akwinu w swojej Summie Teologii wytyka błąd w traktowaniu słów jako coś nieszkodliwego. Na twierdzenie, że słowa nie mogą wyrządzić szkody bliźniemu odpowiada:
Ze względu na swą istotę, a więc jako dające się słyszeć dźwięki, słowa nie wyrządzają innym szkody, chyba że ktoś tak głośno mówi, że innych uszy bolą. Natomiast ze względu na to, że przekazują coś do wiadomości drugich, słowa mogą wyrządzić wiele szkody, między innymi mogą pozbawić kogoś należnej mu czci lub szacunku.
ST, II-II, q. 72, a. 1, ad. 1
Dla mnie to jest bardzo znamienne, że coś tak oczywistego musiało się znaleźć jawnym tekstem w takim dziele jak Summa.
Po drugie, nasza kultura osiągnęła taki poziom, że fizyczny atak na osobę, której nie lubimy, jest źle odbierany społecznie. Jeśli więc chcemy kogoś zaatakować, robimy to słownie. W ten sposób grzechy języka są stale obecne w naszym życiu. Niestety, kiedy nam coś spowszednieje, to ciężko jest potraktować to nagle jako coś wielkiego i przyjąć na serio krytykę takiej rzeczy. Kiedy wyobrażam sobie, jak ktoś próbuje mnie przekonać, żeby nie przeklinać, nie plotkować itp., to kojarzy mi się to ze strofowaniem dziecka („grzeczni chłopcy nie przeklinają”), czy tym, co nazywamy „prawieniem kazań”. Poza tym, gdybyśmy mieli nie tylko nie atakować fizycznie innych, ale też słownie, to jak mielibyśmy im szkodzić? Może to zdanie brzmi dziwnie, ale my naprawdę mamy z różnych powodów ochotę, żeby zrobić komuś na złość i ciężko się jej oprzeć. Ale ponieważ chcemy we własnych oczach uchodzić za dobrych, to wybieramy taki sposób, żeby dać upust naszej złości, który uznajemy za nieszkodliwy, czyli często właśnie słowa.
Kolejnym możliwym powodem jest to, że nie widzimy tak często konsekwencji grzechów języka. Dzisiaj częściej niż kiedyś zmieniamy środowiska, w których się obracamy. Kiedy ktoś całe życie spędzał w jednej wiosce, to utrata dobrego imienia było dla niego jak śmierć. Dlatego też grzechy języka były traktowane z podobną powagą co zabójstwo (również wśród pogan). Nie uważam jednak, że to, iż możemy zmienić środowisko w którym mamy złą sławę sprawiało, że same grzechy języka stały się istotnie lżejsze. Mamy co prawda większe szanse na rozpoczęcie od nowa, ale zmiana znajomych, utrata przyjaciół, konieczność zmiany pracy i miejsca zamieszkania to nie jest coś, co można lekceważyć.
W tym miejscu muszę poczynić pewną uwagę. Nie każdy grzech języka polega na umniejszaniu czyjejś czci. Szukając jakiejś listy grzechów języka udało mi się znaleźć następujące przykłady: przekleństwo, kłamstwo, szemranie, obmowę, wulgaryzmy, plotkę, oszczerstwo, szyderstwo, osądzanie, pochlebstwo, gadulstwo, fałszywą przysięgę, donosicielstwo, bluźnierstwo, nieprzyzwoite żarty, krytykanctwo*. Granice między nimi są dość płynne i czasem gdzie indziej mogą być nazwane trochę inaczej (np. św. Tomasz oszczerstwo traktuje jako rodzaj obmowy). Jak widać lista jest dosyć długa, dlatego nie chcę się dzisiaj zajmować wszystkimi jednocześnie. Chciałbym dzisiaj skupić uwagę na tych sytuacjach, kiedy grzeszymy pomimo tego, że nie mijamy się z prawdą. Przede wszystkim zaś na obmowie, rozumianej jako wyjawianie innym prawdziwych, ale jednocześnie złych informacji o innym.
Jeśli traktujemy grzechy języka z przymrużeniem oka, to tym bardziej te, które dają nam wymówkę postaci „no co, ja tylko mówię prawdę”. Ta wymówka jest bardzo skuteczna i właśnie dlatego na tym chciałbym się dzisiaj skupić. Od razu zaznaczmy, że jeśli ktoś mówi, że prawda jest czymś dobrym i cennym, że sam Chrystus przedstawia się jako Prawda (obok Drogi i Życia), to oczywiście ma rację. Jeśli jednak wyciąga z tego wniosek, że mówienie prawdy jest zawsze dobre, to od prawdy jest daleko. To jest równie pokrętna logika, jak gdyby ktoś wziął sztabkę złota (coś dobrego i cennego) i uderzył nią kogoś w głowę twierdząc, że złotem nie można zrobić nic złego, bo ono jest dobre. To, że dobre rzeczy są przez nas używane źle, to nic nowego. W zasadzie całe zło, które popełniamy, działa w ten sposób (więcej w tym artykule). Powiem więcej, właśnie to, że prawda jest czymś tak szlachetnym i świętym sprawia, że używając jej na szkodę bliźniemu bezcześcimy ją i dokonujemy swoistego świętokradztwa. Wartość prawdy nie usprawiedliwia naszych czynów, ale jeszcze bardziej nas pogrąża.
Również w sytuacji sporów sądowych kara się nie tyle sam fakt ataku na czyjeś dobre imię, ale to, czy zarzuty, które się komuś stawia są prawdziwe. Niestety akurat w tym wypadku nie sądzę, żebyśmy mogli znaleźć lepsze rozwiązanie, ponieważ w niektórych sytuacjach trzeba wyjawić czyjeś złe postępowanie i często jedynie nasz cel rozróżnia to, czy robimy wtedy coś złego czy nie. Ciężko byłoby sformułować przepisy w taki sposób, żeby uniknąć nadużyć. Poza sytuacjami sądowymi, również sądy opinii publicznej działają w podobny sposób. Jeśli jedna osoba publicznie zarzuca coś drugiej i zarzut okaże się fałszywy, to co do zasady oburzamy się na tego, który ten zarzut wysunął. Z kolei jeśli jest prawdziwy, to zazwyczaj nam to wystarczy. Brakuje nam zastanowienia się, czy rzeczywiście musieliśmy się koniecznie dowiadywać tej prawdy.
Zdajemy sobie sprawę, że oszczerstwo jest czymś bardzo złym. Kiedy kłamliwie zarzucamy coś komuś, to jest to jakoś szczególnie niesprawiedliwe i łatwo to czujemy. Pod tym względem na pewno oszczerstwo jest gorsze niż obmowa. Z drugiej strony jest ono w pewien sposób łatwiejsze do naprawy. Bo żeby zbić fałszywe oskarżenia, wystarczy odkryć ich fałsz. Jak jednak można naprawić ujawnienie czyichś prawdziwych brudów?
Żeby zrozumieć co jest takiego złego w obmowie, musimy przestać myśleć w kategoriach „skoro tak było, to mam prawo o tym mówić”. Trzeba zdać sobie sprawę z tego, że nasze słowa mogą wyrządzić konkretną szkodę bliźniemu. Tak jak np. pobicie wyrządza szkodę na ciele, tak obmowa niszczy dobre imię. Ale skoro on coś przeskrobał, to może sam jest sobie winny? Warto w tej sytuacji zauważyć, że sądzenie innych nie należy do nas (tak jakbyśmy zapominali, ile sami mamy na sumieniu). Należy przede wszystkim do Boga, a w doczesności do naszych ziemskich sądów. Nie usprawiedliwiamy samosądów pod postacią przemocy, a więc dlaczego pozwalamy szkodzić innym słowami? Zauważmy, że w przytoczonym wyżej fragmencie Ewangelii wg św. Mateusza mamy zdać sprawę nie z każdego nieprawdziwego słowa, a z każdego bezużytecznego słowa. Problemem obmowy nie jest więc to, że mówimy coś nieprawdziwego, ale to, że mówimy niepotrzebnie coś, co szkodzi bliźniemu.
Przytoczę tutaj w całości korpus artykułu pod tytułem „Czy obmowa jest grzechem śmiertelnym” z Summy Teologii**:
Jak widzieliśmy grzechy dokonywane słowem należy oceniać przede wszystkim podług zamiaru człowieka, który te słowa wypowiada. Otóż obmowa zmierza da zaciemnienia sławy drugiego człowieka. Dlatego zasadniczo kogoś obmawia ten, kto zaciemnia czyjąś sławę w jego nieobecności. Pozbawiać zaś kogoś dobrej sławy jest grzechem ciężkim, gdyż dobra sława jest cenniejsza niż wszystkie rzeczy doczesne, a brak jej stanowi przeszkodę w dokonaniu wielu dobrych dzieł. Dlatego Pismo św. (Ekli 41,15) powiada: „Staraj się o dobrą sławę, gdyż ta dłużej trwać będzie tobie niż tysiące skarbów drogich i wielkich”. Dlatego obmowa jest zasadniczo grzechem śmiertelnym.
Zdarza się jednak, że ktoś wypowiada słowa umniejszające sławę bliźniego nie mając tego zamiaru, ale zmierzając do czegoś innego. Wtedy obmowa zachodzi tylko przygodnie i materialnie, a nie zasadniczo i formalnie. Gdy więc ktoś wypowiada słowa umniejszające sławę drugiego dla jakiegoś dobra lub z powodu konieczności zachowując należne okoliczności, wtedy nie jest to obmowa i nie ma grzechu. Jeśli zaś ktoś wypowiada takie słowa z lekkomyślności albo bez koniecznej potrzeby, wówczas nie ma, grzechu śmiertelnego, chyba gdy wypowiedziane słowa są tak ważkie, że przynoszą znaczni ujmę w sławie bliźniego, zwłaszcza co do jego uczciwości, gdyż wówczas sam rodzaj słów stanowi o grzechu śmiertelnym. Zachodzi również obowiązek przywrócenia sławy, podobnie jak i każdej innej rzeczy zabranej drugiemu, jak to już widzieliśmy poprzednio.
ST, II-II, q. 73, a. 2, resp.
Warto przy okazji wspomnieć, jak św. Tomasz rozumie obmowę. Chodzi przede wszystkim o umniejszenie czyjejś czci w jego nieobecności. Wymienia przy tym różne sposoby, na to pozwalają. Poza oczywistym złem w postaci fałszywych oskarżeń, jest też wyolbrzymianie zła, które ktoś popełnił (łatwo o przesadę podczas opowiadania o takich rzeczach), wyjawianie o kimś takich złych faktów, o których rozmówcy wcześniej nie wiedzieli (nawet w najmniejszym stopniu nie przekręcając prawdy; gdyby z kolei wszyscy znali te fakty, to mówilibyśmy wtedy o krytykanctwie, które również zalicza się do grzechów języka), przypisywanie komuś złych intencji oraz, nie wprost, poprzez przemilczenie (lub umniejszanie, zaprzeczanie) tego, co można o kimś powiedzieć dobrego.
Musimy zdać sobie sprawę, że czasem po prostu się zdarza, że ktoś nam jakoś podpadnie. Nie mówię, że po prostu miał zły dzień, że to nie jego wina, bo może być tak, że to właśnie była jego wina. Może po prostu nie lubimy się wzajemnie i łatwo przychodzą nam wzajemne złośliwości. Jednak jeśli zaczniemy niepotrzebnie rozpowiadać o tym znajomym, to wyrobią sobie takie zdanie o tym człowieku, że po prostu nie będą chcieli się z nim zadawać. Jego zła sława będzie się rozprzestrzeniać i trudno będzie mu nawiązać normalne relacje z innymi.
Zajmijmy się jeszcze sytuacjami, o których św. Tomasz pisze „nie jest to obmowa i nie ma grzechu”. Może się zdarzyć, że mamy wyraźny powód, żeby powiedzieć o kimś coś złego. Wtedy już nasze słowa nie kwalifikują się jako „bezużyteczne”. Takim powodem może być troska o tego człowieka, o którym mówimy. Może być tak, że ktoś ma jakąś przywarę, powtarza jakiś grzech. Wtedy możemy porozmawiać z kimś, kto miałby szansę na niego wpłynąć albo poradzić nam, co my możemy zrobić, żeby pomóc mu zmienić to postępowanie. Może być też sytuacja, w której chcemy ostrzec kogoś przed kimś. Może być też tak, że doznaliśmy od kogoś jakiejś krzywdy, po prostu jest nam z tym ciężko i musimy z kimś o tym porozmawiać. Może też być tak, że postanawiamy iść do sądu dochodzić sprawiedliwości. Można pewnie znaleźć więcej takich wyjątków, jednak istotne w nich jest to, że nie chcemy szkodzić czyjemuś dobremu imieniu, ale mamy na uwadze jakieś dobro, które wymaga powiedzenia o czyichś brudach. Nawet w takich sytuacjach powinniśmy starać się minimalizować szkody i jeśli np. rozmawiamy z kimś o złu, jakiego doznaliśmy od kogoś, bo musieliśmy dla własnego zdrowia psychicznego o tym z kimś porozmawiać, to najlepiej albo nie wymieniać z imienia tej osoby, która nam podpadła, albo wybrać do rozmowy taką osobę, która i tak nie jest z tego samego środowiska lub przeciwnie, na tyle dobrze zna tamtą osobę, że ich relacja nie ucierpi, albo w jakiś inny sposób zminimalizować szkody na czyjejś dobrej sławie. Jeśli natomiast chcemy komuś zaszkodzić, a ostrzeżenie kogoś przed inną osobą jest tylko pretekstem, to żaden z tych wyjątków nas nie obejmuje. Bo jak powiedział św. Tomasz: „grzechy dokonywane słowem należy oceniać przede wszystkim podług zamiaru człowieka, który te słowa wypowiada”***. Cały problem z grzechami języka polega na tym, że odzwierciedlają naszą nienawiść, zazdrość, pogardę itp. Są po prostu uzewnętrznieniem tych postaw, ale to właśnie te postawy są głównym problemem. Jeśli więc chcesz komuś zaszkodzić, to nie będzie dla ciebie usprawiedliwienia, nawet jeśli wybierzesz taki sposób, który będzie ci się wydawał mało szkodliwy. „Każdy, kto się gniewa na swego brata, podlega sądowi” (Mt 5, 22).
Na koniec zostało powiedzieć coś o słuchaniu obmowy. Nie tylko obmawianie, ale i słuchanie obmowy jest grzechem i oba z nich są porównywalnej wagi****. Człowiek, który słucha obmowy uczestniczy w samej obmowie, grzesząc przeciw obmawianemu. Również poprzez słuchanie rozzuchwala obmówcę. Ciężkość grzechu zależy przy tym od powodu, dla którego tej obmowy słuchamy, jednak naszym obowiązkiem jest sprzeciwiać się temu. Oczywiście nie należy wtedy próbować wykazać fałszywość słów obmówcy, bo one mogą być prawdziwe. Należy zwrócić uwagę na samo to, że ktoś odbiera właśnie dobre imię jakiejś osobie. Można też w jakiś inny sposób dać wyraz temu, że nie podoba nam się taki temat rozmowy, np. kończąc ją. Często jednak wstydzimy się reagować. Kiedy brakuje nam cywilnej odwagi, możemy przynajmniej przywołać „wyraz smutku na twarzy” za radą św. Tomasza.
*Tutaj oraz tutaj. Polecam przejrzeć te artykuły. W drugim z nich są również wypunktowane środki zaradcze przeciwko grzechom języka.
** Cała kwestia 73 (4 artykuły), wchodząca w skład traktatu o sprawiedliwości, jest poświęcona obmowie i bardzo polecam zapoznanie się z nią. Warto zacząć jednak w kwestii 72, gdzie mowa jest o obeldze. Summa Teologii dostępna jest np. tutaj. Tłumaczenie niestety dość stare.
*** Przy okazji tych wyjątków szczególną trudność sprawia mi ocena sytuacji w dziedzinie życia społecznego. Kiedy rzeczywiście ostrzegamy kogoś przed kimś, a kiedy po prostu chcemy go zmieszać z błotem? Mam tu na myśli głównie świat mediów i polityki. Wydaje mi się, że obecnie znaczna większość informacji o tym, co przeciwnicy polityczni zrobili źle, jest właśnie bezużyteczna i szkodliwa. Po co mi wiedzieć, co człowiek, na którego i tak nie zagłosuję zrobił złego? Nie wspominając już o tym, że zupełnie po nic są mi informacje o grzechach celebrytów. Ciężko jednak postawić granicę tak, żeby można było z niewielką szansą na błąd oddzielać to, co niepotrzebne, od tego, co istotnie może wpłynąć na zmianę czyjegoś zdania odnośnie wspieranej partii. Zostaje nam chyba tylko to kryterium św. Tomasza. Tymczasem cierpimy na tym choćby poprzez ogromne podziały społeczne.
**** Odnosząc to znowu do mediów i polityki, gdyby złe informacje o ludziach nie znajdywały posłuchu, to nie mielibyśmy ich tyle w przestrzeni medialnej.
[…] czas temu pisałem o grzechach języka, a w szczególności o obmowie. Chciałem tam podkreślić konieczność powściągliwości w mówieniu o cudzych wadach i […]